|Oczami Caroline Rose|
Oderwałam się od Ashley i wyprostowałam plecy aby mój kręgosłup stał się bardziej elastyczny, wiem dziwnie to brzmi, ale ona była ode mnie mniejsza i musiałam się schylić aby co kolwiek usłyszała szeptem, albo nawet przytulić. Spojrzałam w oczy Justina i wyczułam strach, który swoją drogą mieszał się ze złością, której nie nawidziłam gdy, opowiem wam dlaczego. Przychodziłam często pijana do domu (po imprezie z Ashley z resztą) i od progu czekał Justin opierający się o szafkę na buty, już przebrany w ciuchy do spania i patrzył na mnie ciemnymi bardzo bardzo ciemnymi tęczówkami od złości i smutku, bólu jaki mu sprawiałam tym jak się upijałam. Starałam się zapokoić sytuację zwykłym uwodzeniem, jednak nie zawsze skutkowało, najczęściej szedł spać do salonu jeszcze przed tym napuszczając mi wody do wanny (miala nie raz taki ciezki stan, ze nie mogłam się utrzymać "klęcząc" przy wannie napuszczając wody). Nie kończyło się to na zwykłym "dobranoc" od nie chcenia i szedł spać, prawił mi kazania, jak co drugi dzień, jaka to nieodpowiedzialna jestem i że powinnam się opamiętać bo mogę go stracić. Wtedy zbytnio mnie to nie obchodziło, jednak gdy w końcu kilka razy go zdradziłam, a potem wykrzyczałam mu wszystko co zrobiłam w twarz i wtedy się skończyło, zaczął się pakować, ja płakałam ile tylko miałam sił. Przepraszałam go jak głupia, ale odpwiedzią było zwykłe, a może jednak nie zwykłe, "Koniec z nami, znajdź sobie innego do otwartego związku." tak nie moge uwierzyć, że te słowa wyszły z ust Justina, tego Justina Drew Biebera, mężczyzny mojego życia. Wtedy skończyło się wszystko, co miało mieć swój początek i koniec czyli miłość aż do śmierci.
- Caroline Rose McCarthy słuchasz mnie? - Ashley delikatnie stuknęła palcem w moje ramię.
- Słyszę Cię doskonale Ashley, jednak poradzisz sobie sama w towarzystwie DREW - Podkreśliłam imię "Drew" i powoli zaczęłam się odwracać, gdy te moje powolne ruchy w końcu pozwoliły mi patrzeć w inną stronę jak najszybciej poruszałam nogami aby dotrzeć do domu. Chcąć powiedzieć jakie kolwiek słowo pocieszające mnie jąkałam się, po prostu się jąkałam. Nie potrafiłam nic powiedzieć, ta obrzydliwa gula w moim gardle, łzy spływające na policzki to coś strasznego, jednak jak wyglądałam z rozmazanym tuszem? Nie zastanawiałam się, miałam ochotę wtulić się w poduszkę i wypłakać, wyżalić w pewien sposób. Gdy już byłam coraz bliżej domu zdałam sobie sprawę co tak naprawdę moja rodzicielka może sobie pomyśleć o mnie, krótka sukienka, rozmazany tusz to rzęs (lub nie) i moja koronkowa bielizna, którą można było pewnie zobaczyć jak sukienka mi się podwinęła do góry. No nic, podeszłam do drzwi i chcąc nie chcąc nacisnęłam klamkę. Weszłam do pomieszczenia (zwanym moim domem) wszystkie światła były pozapalane, a mama stała przy schodach i patrzyła na mnie takim samym wzrokiem jak Justin. Ogh, tylko nie to, będą kazania i jeszcze większa kara ( a może jednak nie?).
- Caroline Rose McCarthy, chyba wyraziłam się jasno! Gdzie ty chodzisz po nocach i jeszcze na dodatek gdy jesteś uziemniona?! - Moja rodzicielka patrzała na mnie z politowaniem.
- J-ja by-byłam u Ash-Ashley. - Wydutkałam przez płacz, a moje serce ścisnął jeszcze większy ból.
- Nie ma, że byłaś u Ashley! W ogóle jak ty wyglądasz?! Sukienka podwinięta do góry, całą bieliznę Ci widać i jeszcze na dodatek cała rozmazana! Nie tak Cię wychowywałam. - Ostatnie słowa chyba powiedziała do siebie, bo ledwo usłyszałam co mówi.
- Idę do góry. - Spuściłam głowę na dół, a łzy kapały na podłogę.
- Idź i się nawet nie pokazuj mi na oczy! - Wskazała na schody i odeszła chwiejnym krokiem, może brała leki na senne i była zmęczona, nie wiem.
|Oczami Justina|
- Przepraszam Cię za nią Justin, to nie miało tak być. - Ashley ze skruchą w głosie odezwała się w końcu.
- Nie szkodzi (nie w ogóle), ale serio opowiadała Ci o mnie? - Spojrzałem jej prosto w oczy i podrapałem się po karku.
- Tak i to dużo, ale kiedy mi w końcu wyznała, że Cię zdradziła miałam ochotę ją uderzyć, bo w końcu mówiła mi jaki ty to jesteś przystojny i takie tam, a tu BUM! Zdradziła Cię.- Ashley wymachiwała rękoma na wszystkie strony co nie powiem śmieszyło mnie.
Koniec tego gadania, muszę się wyspać na baardzo ciężki dzień.
- Przepraszam Ashley, ale idę już do domu. Jestem śpiący i chcę się wyspać, bo jutro mam spotkać się z drugim gangiem. - Położyłem rękę na jej plecach i przyciągnąłem na znak aby się do mnie przytuliła, tak też uczyniła.
- Nie masz za co, w sumie też straciłam ochotę na jakie kolwiek picie. - Pocałowała mnie w policzek i wolnym krokiem zaczęła odchodzić.
Nie zwracając już na to większej uwagi zadzwoniłem do Drew i po prosiłem aby po mnie przyjechał, ja w między czasie odpaliłem lufkę, do której były włożone zeschnięte listki mary jane*.
>_>>_>_>_>__>_>_>_>_>_>_>_>_>_>_>_>_>_>_>_>_>_>_>_>_>_>_>_>_>_>_>_>_>_>_>_>_
* marihuana - mary jane po prostu lepiej brzmi.
[przepraszam za spam]
OdpowiedzUsuń"Zniszczyłeś mnie fizycznie i psychicznie. Nie daje już rady, to koniec. Muszę uciec. Mimo wszystko nadal cię kocham, ale nie mogę ryzykować. Pozbawiłeś mnie wszystkiego co dawało mi szczęście, zostałeś mi tylko ty. Czy ty nadal mnie kochasz? Na początku byłam tego pewna, a teraz? Pomiatasz mną, jestem dla ciebie nikim. Dlatego teraz, odchodzę. Nie mogę myśleć tylko o sobie, ale o małej istotce we mnie."
http://heartwantswhatitwants-jbff.blogspot.com/
Dobry rozdział! Czekam za next:)
OdpowiedzUsuń